poniedziałek, 7 października 2013

Dubaj - Jakarta - Bogor - Cibodas (Jawa Zachodnia) 08.10

Dzien zaczal sie o polnocy. Wspanialym pomyslem okazały lotnidkowe lezaki. Planowy wylot mielismy o 4:15 czasu lokalnego. Lot trwal 8 godzin z minutami. Nieszczesliwie miejsca przypadly nam w srodkowym rzędzie. Po 16tej lokalnego czasu wylsdowalismy by stanac w gigantycznej kolejce po wize. W godzine zalatwilismy wszystkie formalnosci i ruszylismy w poszukiwaniu transportu do Bogor. Jakarte omijamy, bo we wszystkich przewodnikach wspomina sie ze to strata czasu. Po wyjsciu z lotniska w informacji dowiadujemy sie ze niedaleko jest dworzec autobusowy skad odjeżdżają autobusy m.in. do Bogoru. Udaje nam sie zlapac jeden z ostatnich. Za jedyne 15 zl jedziemy z samymi tubylcami.  "Skad jesteś? pyta zaciekawiony  sasiad pasazer. "From Poland" odpowiadam. "Ah from Holland" potwierdza. Autobus jedzie 60km przez 2 godziny. Powodem byly potężne korki, ktore ciagnely sie doslownie kilometrami. Ale te dwie godziny wykorzystalismy bardzo dokładnie pytając sie sasiada i planujac dalsza podroz. Okazal sie bardzo pomocny. Rekomendowal kilka ciekawych miejsc w Indonezji i pomogl znalezc "busa" do Cibodas za jedyne 16 zl.  Busvw wersji azjatyckiej oznaczal chronienie glowy dlonia przed kontaktem z dachem. W Cibodas wysadzili nas na glownej ulicy o 8mej i kazali podejsc na piechote jakis kilometr do gesthouse'u Freddy ciemna, opuszczona i nieoswietlona droga. Byla juz noc od 2 godzin. Od czasu do czasu przejechal motocykl pedzacy w ciemnosci i nieoswietlony. Uniknelismy wypadku tylko dlatego, ze poruszalismy sie na sluch, schodzac z drogi przy warkocie silnika.  Po drodze minelismy kilku miejscowych pytajac o droge, jednak  nikt nie znal angielskiego (pozniej dowiedzielismy sie ze w miescie tylko 6 osob zna angielski). Szlismy dalej obladowani 2 plecakami kazdy. Zrezygnowani weszlismy na jakas posiadlosc, byleby znalezc jakies miejsce do spania. Niestety nikt nam nie otworzyl drzwi i nie odpowiadal na nasze wolanie. Zmeczeni postanowilismy ruszyc dalej w górę drogi. Za nami zatrzymał sie terenowy samochod. Postanowilismy dac sobie szansę i ponownie zapytać o miejsce do spania. Pełen sukces z pozoru jak sie pozniej okazalo. Czlowiek z samochodu okazał sie byc pracownikiem ochrony z pobliskiego resorte'u  Pondok daun cafe & spa. Do Freddy's juz nie dotarlismy. "Jestesmy uratowani" pomyslelismy sobie. Dostalismy bungalow w stylu bali z przepieknym basenem i prywatna ochrona, tylko dlatego, ze okazalo sie, ze w calym osrodku jestesmy jedynymi goscmi. Mozna powiedziec amerykanski dreszczowiec. Zaczelo sie ciekawie a potem bylo tylko "lepiej". Przed domem przez cala noc popisy wokalne daly  blizej nieokreslone zwierzeta. W umywalce pojawil sie nieproszony przybysz (20 cm dlugosci) z pobliskiego parku, ktorego ukaszenie jest bardzo bolesne. Na scianie w łazience mozna bylo podziwiac ciezka prace mrowek, a w szawce znalezlismy piekny okaz pajaka. No coz,  pozostalo nam zamknac szczelnie bagaz, wziac prysznic, polozyc sie spac i modlic sie by nie obudzić sie gdzies na dole piramidy pokarmowej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz